Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wypadek taty nie odstraszył młodego górnika od pracy w kopalni

Kacper Chudzik
Łukasz Piwowarczyk z tatą Zbigniewem oraz siostrą Roksaną
Łukasz Piwowarczyk z tatą Zbigniewem oraz siostrą Roksaną Kacper Chudzik
Zbigniew Piwowarczyk 10 lat temu przeszedł pod ziemią groźny wypadek. Ledwo udało się go uratować. Mimo tego, wrócił do pracy pod ziemią. Zdarzenie nie odstraszyło też jego syna - Łukasza, który wkrótce potem również podjął pracę w kopalni.

W listopadzie 2010 roku w kopalni ZG Polkowice-Sieroszowice doszło do tragicznego wypadku. W wyniku tąpnięcia przysypanych zostało dziesięciu górników. Większość z nich udało się uratować. Zginął jednak sztygar, dobry kolega pana Zbigniewa. Sam głogowianin, choć wyciągnięto go przytomnego, w szpitalu musiał zostać wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej.

- Rokowania były złe, nie dawano tacie zbyt wielkich szans na przetrwanie. KGHM stanął na wysokości zadania i pomagał sprowadzać drogie leki i sprzęt zza granicy... I na szczęście jest dziś z nami - mówi Łukasz Piwowarczyk. - Generalnie musimy przyznać, że firma bardzo dobrze zajęła się tatą po jego wypadku. Co jak co, ale o pracownika w takiej sytuacji KGHM potrafi zadbać i pomóc mu wrócić do zdrowia.

Groźny wypadek nie odstraszył pana Zbigniewa. Po wybudzeniu się ze śpiączki i miesiącach rehabilitacji, zdecydował się wrócić do pracy pod ziemią. I to na tym samym stanowisku - czyli jako górnik strzałowy.

- Były obawy, owszem. Ale to moja praca i po przemyśleniu, zdecydowałem się, że trzeba wrócić i jeszcze popracować. Nie można żyć w strachu, trzeba mieć silną psychikę - opowiada głogowianin, który od roku jest już na emeryturze. - Mogłem jeszcze zostać w kopalni, owszem. Ale jednak zdecydowałem się przejść na emeryturę, gdy wiek na to pozwolił. Nie ma co kusić diabła. Znałem wielu takich, co mimo wieku emerytalnego zostawali pod ziemią. I kopalnia ich zabrała... .

A jak wspomina sam wypadek? Jak przyznaje, wciąż doskonale go pamięta, ponieważ przed wydobyciem przez ekipę ratowniczą był jeszcze przytomny.

- Chyba nigdy już tego nie zapomnę... Zanim nas wyciągnięto minęło kilka godzin - mówi.

Głogowianin najpierw usłyszał dudnienie, pękanie, a następnie skały poleciały na niego i znajdujących się obok kolegów. - O śmierci sztygara dowiedziałem się długo później, już po obudzeniu ze śpiączki w głogowskim szpitalu - wspomina.

Poszedł w ślady ojca

Łukasz, syn pana Zbigniewa, doskonale pamięta dzień, w którym doszło do wypadku ojca. Z samego rana do drzwi ich mieszkania zapukała delegacja w górniczych mundurach. Na ich widok mamie pana Łukasza, Annie, ugięły się nogi.

- Szybko wyjaśnili jednak, że choć był wypadek, to tata żyje i jest w szpitalu. Kolejne tygodnie to była gra nerwów, czekanie na to, czy tacie uda się wybudzić. I udało się - wspomina 30-latek.

Łukasz Piwowarczyk od dziecka marzył, żeby pójść w ślady ojca. Nawet groźny wypadek, który odbił się na całej jego rodzinie, nie zmniejszył jego zapału do pracy w kopalni. I tak się złożyło, że trzy miesiące po tąpnięciu, w którym ranny został pan Zbigniew, do jego syna zadzwonili z kadr, że jest dla niego miejsce w kopalni.

Młody górnik chciał zostać strzałowym, jak jego ojciec, ale los skierował go na inne stanowisko... Choć równie niebezpieczne, bo także na przodku. Łukasz Piwowarczyk po pewnym czasie pracy pod ziemią został operatorem kotwiarki. - I nie zamieniłbym mojej pracy na inną. Cóż mogę powiedzieć... Po prostu to lubię i zawsze chciałem pracować w kopalni, ciężko jest wyjaśnić dlaczego oprócz tego, że stawiałem tatę za wzór - zaznacza.

Jego ojciec przyznaje, że obawiał się o syna, gdy ten rozpoczynał pracę w kopalni. I te obawy z czasem nie zniknęły, choć sam przecież pół życia spędził pod ziemią.

- Zawsze gdy jest tąpnięcie to serce staje w gardle... A tych tąpnięć będziemy czuć w Głogowie coraz więcej, bo przecież wydobycie zmierza w naszą stronę. Nawet gdy wiem, że Łukasza akurat w pracy nie ma, to i tak z każdym odczuwalnym wstrząsem martwię się o to, czy nikomu nic się nie stało - mówi emerytowany strzałowy.

Górnik - to nie jest praca dla każdego

Ojciec i syn nie ukrywają, że choć nie boją się pracy w kopalni, to jednak na pewno jest to zajęcie stresujące, którym nie może zajmować się każdy.

- Nie można się ciągle bać, ale trzeba mieć zawsze świadomość, że do czegoś może dojść. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest właśnie to, że na niektóre rzeczy po prostu nie mamy wpływu. Jeśli znajdziemy się w złym miejscu, w nieodpowiednim czasie, to nawet najlepsze procedury i środki bezpieczeństwa nie pomogą - mówią.

Dlatego aby się odstresować, wielu górników poświęca się pasji lub hobby. Co jest taką odskocznią dla pana Zbigniewa oraz jego syna?

- Od czasu do czasu wyjazd na ryby, albo czas na działce... A teraz, gdy już jestem na emeryturze, to działka stała się dla mnie niemal drugim domem. Gdy tylko robi się cieplej, to spędzam tam całe dnie. To taka działeczka bardziej rekreacyjna, z niewielkim tylko ogródkiem warzywnym - mówi ze śmiechem senior rodziny.

Jego syn natomiast... spędza dużo czasu na siłowni. - Lubię to robić i zdecydowanie polecam. Tam też można się wyładować i odstresować - zaznacza.

Czego górnicza rodzina życzy sobie oraz kolegom po fachu z okazji Barbórki?

- Przede wszystkim tyle samo wyjazdów ile zjazdów. To jest najważniejsze - bez wahania odpowiadają na to pytanie ojciec i syn.

od 12 lat
Wideo

Stop agresji drogowej. Film policji ze Starogardu Gdańskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na glogow.naszemiasto.pl Nasze Miasto